mar 31 2017

Klif


Komentarze: 0

Klif

Idąc po plaży czułem jak cieplutki piasek otula moje bose stopy. Słońce zerkało raz po raz na mnie spoza chmur i całowało w policzki łagodnie swoimi promieniami. Szum morza koił, uspokajał a kropelki słonej wody spadały raz po raz na me ciało walcząc z pocałunkami słońca. Czułem głęboki spokój, plaża była pusta tylko ja, słońce, piasek i morze.W oddali dostrzegłem wejście do lasu. Czułem , że muszę tam wejść. Las był gęsty i ciemny mimo wszystko ruszyłem jego ścieżkami. Robiło się coraz chłodniej. Dostrzegłem, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Zacząłem pocierać ramiona chcąc choć trochę się ogrzać. Las tak jak i plaża był pusty. Myślę, że w tej gęstwinie i tak nie można by było się poruszać, może to dlatego nikogo nie ma? Droga była kręta , czułem się jakbym szedł slalomem, była ona piaszczysta i gładka. Nie było na niej ani jednego kamienia, patyka, liści, igieł a nawet innych śladów. W głębi duszy zacząłem zastanawiać po co idę właśnie tą ścieżką, gdzie podążam? Usłyszałem szept myśli , które powtarzały Do celu! Do celu! Nie chcąc sprzeczać się z nimi pozostawiłem wybór moim nogą, które ochoczo podążały "Do celu". Naglę poczułem, że serce w mojej klatce bije coraz szybciej a nogi poruszają się szybciej i szybciej, zanim dostrzegłem co się dzieję, mój spacer zmienił się w bieg. Napadło mnie nagle poczucie iż muszę zdążyć zanim będzie za późno, ledwo brałem oddech ale nie mogłem się zatrzymać to było ważne. Myśli powtarzały "Zanim będzie za późno, zanim będzie...". Las zaczął się kończyć, a ja wybiegłem w końcu na klif. Na skale na samym skraju siedział mężczyzna. Twarz zatopioną miał w dłoniach i płakał. Na chwilę przerwał szlochanie i zaczął krzyczeć w morze. - Mam dość! Mam tego wszystkiego dość, kocham a nie mogę być kochany. Kocham niewłaściwie. Kocham nierealnie. Miłość mnie zawodzi, miłości mi szkodzi, miłość zabiera ze mnie uczucie, torturuje przez serca kłucie. Mam dość twej obecności, litości proszę litości! Zadziwił mnie ten liryczny monolog, stałem z otwartą buzią , a łza kręciła mi się w oku. Postać znów zaczęła płakać. Targało mnie uczucie, jakaś dziwna powinność, że muszę tam podejść i chociaż zapytać o co chodzi, czy mogę jakoś pomóc. Podniosłem nogę chcąc wykonać krok naprzód, jednak stałem jak sparaliżowany. Mężczyzna lekko przekręcił głowę w moją stronę po czym zaczął się śmiać, najpierw cicho a potem coraz głośniej i głośniej. Oniemiałem. Po chwili obrócił głowę z powrotem w stronę morza. Byłem przerażony. Serce znów zaczęło mi szybciej bić chciałem uciekać, lecz nogi nadal odmawiały posłuszeństwa. Postać znów rozpoczęła monolog - Jedyne lekarstwo, na serce me rozbite, szatą przyjaźni jest okryte, szaty tej nie potrafię zdjąć, czas w śmierci ramiona swe życie pchnąć". Po tych słowach wstał, rozłożył ręce na bok, a łzy padały raz po raz na suchy piasek. Zbliżył się do krawędzi klifu i nagle obrócił się plecami do morza, kierując swój wzrok na mnie. Jego twarz była rozmazana. Po chwili zaczął mi machać na pożegnanie, zrozumiałem, że chce się zabić, ruszyłem  w jego stronę. W końcu nogi mnie posłuchały, lecz było już za późno. Mężczyzna przechylił się w do tyłu i oddał się w objęcia śmiercionośnej przepaści. Zrozpaczony podbiegłem do krawędzi klifu spojrzałem w dół i wtem dostrzegłem twarz mężczyzny. Poczułem ogromny ból w klatce piersiowej, jakby serce pękło mi na pół. Łzy zalewały mi twarz, spływały po wargach a z brody lał się słony strumień rozpaczy. W kałuży krwi a raczej czerwonego piasku leżał Adaś. Na jego twarzy malował się uśmiech. Upadłem na kolana zadając sobie pytanie, dlaczego? Powiedz dlaczego?? Zacząłem krzyczeć ,  wyć z bólu, gdy nagle ktoś poklepał mnie po ramieniu. Z przerażeniem dostrzegłem Maksa, który z szyderczym uśmiechem wyglądał jak wcielenie diabła. Pochwycił mnie za ramiona a czułem jak jego szpony przebijają mi skórę. Wbił we mnie swój szalony wzrok, po czym pchnął mnie w przepaść, mój krzyk a jego śmiech na przemian się pokrywały. Widziałem jak zbliżam się coraz bliżej ciała Adasia. Poczułem uderzenie i usłyszałem trzask łamiących się kości. Spojrzałem w zamknięte oczy Adasia, czułem, że umieram. Ulatywało ze mnie życie, a szum morza był coraz głośniejszy. Traciłem obraz, coraz więcej czarnych plam pojawiało się na twarzy Adasia. Nagle jego oczy otworzyły się a ręce przytuliły mnie do siebie. Przerażony wydałem ostatni krzyk, po czym obudziłem się zalany potem na podłodze tuż obok łóżka. Cóż za przerażający sen, serce waliło mi jak oszalałe, spojrzałem na zegarek. Była 7 rano, nie miałem zamiaru już iść spać, usiadłem na łóżku i próbowałem się uspokoić. To tylko sen, to tylko sen...

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz